Z nałogów, w które potencjalnie człowiek może wpaść, ja wpadłem w naprawdę korzystne. Po pierwsze, kawa. Po drugie, prasa. Po trzecie, książki. I wokół tego ostatniego będzie się snuł ten tekst.
Pewnie każdy pasjonat słowa pisanego wchodząc do księgarni jest w stanie długo i nieustannie wodzić wzrokiem po lśniących grzbietach książek, wzdychać i oblizywać się na widok pięknie wydanych woluminów i ukradkiem, między półkami, wdychać, niczym koty walerianę, aromat nowych książek. Niestety, w moim – jeszcze studenckim – przypadku na tych perwersyjnych przyjemnościach trzeba poprzestać, gdyż, ujmując rzecz najprościej – jeszcze mnie na to nie stać, by wszystkie upragnione pozycje bez uszczerbku w ograniczonym budżecie nabyć.
Całe szczęście, że są biblioteki. Po jakimś czasie większość aktualnych nowości trafia na półki i choć trzeba brać pod uwagę ograniczony czas czytania sankcjonowany karami finansowymi oraz kolejki do wypożyczenia. Tak czy inaczej, korzystam.
Od pewnego czasu jednak, kierując się zdrożną filozofią wyrażającą się w syntetycznym słowie „więcej!”, nabywam książki u tytułowych bukinistów i za pomocą aukcji internetowych. W niniejszym wpisie mam zamiar pochwalić się ostatnimi nabytkami.
Oczywiście kluczem jest to, że aktualnie mieszkam w stolicy i wszystkie aukcje, z jakich korzystam są zazwyczaj z opcją odbioru osobistego, a najczęściej miejsce odbioru to właśnie antykwariat, więc aktualnie mój nałóg jest w zdecydowanym rozkwicie (ujmując psychologicznie) i natarciu (ujmując jęk mojego portfela). Ale na dobrą sprawę takie opcje istnieją też gdzie indziej, choć na przykład w moim rodzinnym mieście pozostaje biblioteka i ostateczne pokrywanie również kosztów wysyłki.
W ciągu tego tygodnia udało mi się zdobyć:
1. Jeżozwierz, Julian Barnes. Zdecydowałem się na tę pozycję zaintrygowany Poczuciem kresu, a dodatkową motywacją był fakt, że sprzedawany był w komplecie z książką...
2. ...Wieści, Williama Whartona! Akurat o drugim literacie słyszałem bardzo dużo, ale nie miałem okazji nic od niego przeczytać.
3. Miasto utrapienia, Jerzy Pilch. Kolejny krok w kolekcjonowaniu książek Pilcha, tym bardziej wart świeczki, że był od razu w komplecie z inną jego pozycją...
4. A mianowicie chodzi o Narty Ojca Świętego. Ale to nie koniec Pilcha, gdyż...
5. Na innej aukcji udało mi się dostać Bezpowrotnie utraconą leworęczność, zaś przy pojawieniu się na miejscu znalazłem też...
6. Konkwistę Valdemara Baldheada, czyli drugi tom kwadrologii łotrzykowsko – heroicznej, za którą mam zamiar się zabrać jesienią. Dla niewtajemniczonych – Baldhead to alias nietuzinkowego pisarza Waldemara Łysiaka. I na koniec, dopiszę jeszcze do listy...
7. Z głowy, Janusza Głowackiego. Nie znam, nie czytałem, jak przeczytam to może się wypowiem.
Cały ten zakupoholizm kosztował mnie 44 złote, czyli około 7 złotych za książkę. Fakty mówią same za siebie. Z drugiej strony, deficyt książek zamienił się w deficyt czasu na ich przeczytanie. Ale tym pewnie się zajmę w innym epizodzie Brulionu Bibliofila.
Filiżanka dobrej kawy w trakcie czytanie jakiejś gazetki lub książki ? Jestem za. W takim towarzystwie kawa smakuje wybornie :)
OdpowiedzUsuńZ racji tego, że dobrze i ciekawie piszesz, pozwolę sobie dodać Twój blog do tych, które czytam. Pozdrawiam.
Wielkie dzięki! Ostatni czytałem jakieś statystyki na temat tego, jaki naród pije najwięcej kawy w Europie. Obliczyłem, że piję cztery razy więcej czarnego złota niż statystyczny Polak. :)
OdpowiedzUsuńPolacy odegrali dużą rolę w propagowaniu picia czarnego złota, szczególnie pan Jerzy Franciszek Kulczycki:
Usuńhttp://historia.org.pl/index.php/publikacje/publikacje/przekrojowe-i-inne/2303-o-tym-jak-polak-otworzy-pierwsz-kawiarni-w-wiedniu-i-wymyli-kaw-z-mlekiem.html
Masz wkrotce w planach "Jezozwierza"?
OdpowiedzUsuńZastanawiam sie, czy koniecznie powinnam nabyc;), a chetnie poczytalabym, co sadzisz o tej ksiazce;)
Aktualnie mam nawał innych książek, z którymi wiążę dosyć ambitne i (mam nadzieję) ciekawe plany odnośnie bloga (stąd zresztą oszczędnie sypię postami w tym miesiącu). "Jeżozwierz" musi poczekać, ale może akurat trafi niedługo na jakąś kilkudniową lukę - wtedy może coś napiszę. ;)
UsuńOj jakie piękne łupy! Ja mogę liczyć tylko na antykwariat w moim mieście, bo razem z przesyłką książka upolowana w necie już nie jest taka tania. Antykwariat w moim mieście jest jeden (właściwie dwa, ale ten drugi jest tak zawalony, taki chaos w nim panuje, że ja tam nie mogę wytrzymać dłużej niż minutę), czasem coś utrafię u panów sprzedających książki na płachcie materiału. Z antykwariatem bywa różnie. Czasem zachodzę i klękam z wrażenia wychodząc z łupami przyprawiającymi mnie o drżenie ze szczęścia (i ta świadomość, że książkę normalnie kosztującą na przykład 50zł upolowało się za 12zł i ta książka jest nowa jest zaiste dodająca skrzydeł). Pilcha akurat mam, ale niedawno miałam go w ręce. Kosztował 8zł. Zadowoliłam się wtedy Stefanem Chwinem. Aż żałowałam, że mam tego Pilcha, bo wyjść z dwoma najlepszymi pisarzami w kraju to rozkosz. Czasem jest niestety tak (na przykład dziś), że nic, absolutnie nic nie ma w antykwariacie. Jakże wtedy jest mi smutno! Bo ja tam nie zachodzę przy okazji, ja tam idę, mam kawał drogi do przejścia.
OdpowiedzUsuńPrzez ostatnie 8 miesięcy byłam w tej komfortowej sytuacji materialnej, że mogłam sobie pozwolić na kilka książek w miesiącu. To były książki wypłatki. Jakież to było szczęście. Samo planowanie dwa tygodnie wcześniej co chcę kupić. Rozkosz. Niestety czas prosperity finansowej minął i znów nie kupuję. A biblioteki? Nigdzie nie jestem tak na miejscu jak tam, żadne inne miejsce mnie tak nie wycisza, nie ustawia jak to. Bez wizyt w biblio czuje się jak na głodzie. Mam autentycznie objawy odstawienne:)) Jednak czasem lubię sobie zrobić przerwę. Potem jak wracam po jakimś czasie to mam frajdę wielką. Pojawiają się nowości, nagle książki, które wcześniej krążyły po ludziach wracają, a ja na nie akurat trafiam. Ajaj!
Ależ się rozpisałam.
Pozdrawiam serdecznie!
Prosimy o kolejne wpisy o książkowych zdobyczach!!! :)
OdpowiedzUsuń