Fundamentalne pytania:
Czy cel uświęca środki? Czy obalony dyktator deklarujący w drodze
na szafot „chciałem dobrze i rządziłem zgodnie z moi ideałami!”
jest moralnie rozgrzeszony? Czy aby poskromić zło można posłużyć
się jego metodami w obronie dobra?
Jeżozwierz Juliana
Barnesa to przewrotnie napisana powieść, choć fikcja miesza się z
niej z nieodległymi faktami z historii XX – wiecznej Europy.
Transformacja ustrojowa, Jesień Narodów, rozpad Związku
Radzieckiego, westernizacja środkowoeuropejskich społeczeństw,
historyczne rozliczenia z aparatem socjalistycznym... Brzmi znajomo?
Wprawdzie opowieść osadzona jest w nieistniejącym
postkomunistycznym państwie (choć Barnes wyraźnie nawiązuje w
książce do Bułgarii, a bohatera można skojarzyć z Todorem Żiwkowem) ale polski czytelnik z pewnością odnajdzie
w tej książce pewien mianownik, który łączy wszystkie demoludy
przechodzące przez bolesne przemiany lat dziewięćdziesiątych.
Stojo
Petkanow, komunistyczny przywódca kraju, wskutek wolnościowych
zmian wstrząsających całym Związkiem Radzieckim, traci władzę i
oczekuje w swojej celi na precedensowy proces. Po pierwsze, nie do
końca wiadomo, na podstawie jakiego prawa go sądzić, skoro przez
kilkadziesiąt lat je tworzył i według niego działał zgodnie z
prawem. Po drugie, czy proces w ogóle należy się tyranowi nie
cofającemu się przed uśmiercaniem rodaków i zupełną
degrengoladą gospodarczą kraju tylko po to, by stworzyć w pełni
socjalistyczne państwo? Wielu wystarczyłby pluton egzekucyjny lub
sfingowany wypadek, albo „proces moralny”, czyli na dobrą sprawę
pokazowy. Po trzecie, czy w ogóle da się wydać rzetelny wyrok ,
skoro brakuje dowodów celowo zniszczonych przez aparat państwowy,
ewentualni świadkowie nie żyją, a zdegenerowany system prawny nie
wskazuje tego, co jest przestępstwem, a co nie? Petkanow nie ucieka
przed sprawiedliwością, staje na sali sądowej z otwartą przyłbicą
i jako socjalista głęboko wierzący w „naukowe metody” i
„demokrację ludową” chce odpowiadać jedynie za ewentualne
błędy polityczne, a nie moralne. Mistrz manipulacji i sofistycznej
retoryki nie dostrzega żadnych etycznych wypaczeń swoich rządów i
nie zamierza odejść bez walki...
Kto
więc podejmie się walki z tyranem? Antagonistą Petkanowa staje się
Piotr Soliński, profesor prawa wyniesiony do urzędu prokuratora
generalnego na fali demokratycznych przemian. Jest świadom, że
ludzie chcą krwi, głowy Petkanowa toczącej się po bruku,
drugorzędne znaczenie ma dla nich sprawiedliwy i rzetelny proces.
Soliński, zacietrzewiony opozycjonista, syn partyjnego renegata i
sam za młodu gorąco wierzący w socjalizm, stara się zniszczyć
dyktatora lege artis, ale
uświadamia sobie, że to nie jest możliwe... Czy odważy się
sięgnąć po ciosy, jakich nie powstydziłby się jego oponent?
Całość
powieści nie jest specjalnie porywająca, ale nie pozwala przejść
obok siebie obojętnie. Dwóch wiarygodnych, ciekawych bohaterów,
świetnie zarysowane realia historyczne i stan ducha społeczeństwa
żądnego chleba (dosłownie) i igrzysk (w rozliczeniu Petkanowa) to
zdecydowanie mocne punkty tej powieści. Barnes nie pozwala sobie na
niedoróbki, całość jest złożona i przewrotna – nie wierzę,
że ktokolwiek od początku do końca miał jednoznaczną moralną
ocenę bohaterów. Trzeba też docenić pewne diagnozy, jakie stawia
Barnes, osoba z zupełnie innego kręgu polityczno – kulturowego.
Zastanawiające są reakcje młodych ludzi na proces transmitowany w
telewizji – czy oni chcą sprawiedliwości, czy z góry ustawionego
starcia nowego porządku ze starym? Czy pewnych idei nie kupili
zupełnie bezkrytycznie? Historia pokazała, że socjalizm jest
ustrojem stworzonym na absolutnie błędnych założeniach, który
ulega koszmarnym w skutkach wypaczeniom, ale czy demokracja niesie ze
sobą jedynie dobre zmiany? Bardzo mi się podobała lektura tej
książki obecnie, gdy ten demokratyczny, wolnościowy model
gospodarki oparty głównie na sztucznie pompowanym wzroście,
potknął się kilka lat temu i niemrawo się podnosi. Przytoczę
fragmenty rozmowy obu głównych bohaterów:
- Czego chcą
ludzie? Chcą stabilizacji i nadziei. I myśmy im to dali. Nie
wszystko było doskonałe, ale za socjalizmu ludzie mieli podstawy,
by marzyć, że kiedyś tak będzie. A wy – wy daliście im tylko
destabilizację i brak nadziei. Zalew przestępczości. Czarny
rynek. Pornografię. Prostytucję. (…) Sprzedają pornografię na
schodach mauzoleum pierwszego przywódcy. Uważasz, że to dobry
dowcip? Uważasz, że to mądre? Uważasz, że to postęp?
-(…)
Powiedziałbym, że pierwszy przywódca specjalizował się w
pornografii. (…) Powiedział pan, że dawaliście ludziom
nadzieję. Nie, wy dawaliście im złudzenia. Wielkie cyce,
ogromniaste kutasy i nieustanne pieprzenie się każdego z każdym.
Tym kupczył pański pierwszy przywódca, a przynajmniej
politycznymi odpowiednikami. Pański socjalizm jest tego właśnie
typu złudzeniem. A nawet jeszcze większym. W tym, co sprzedają
przed mauzoleum jest przynajmniej jakaś doza prawdy, w tych
wszystkich świństwach.
-No i kto ucieka
się do tanich porównań, Piotrze? Jak miło słyszeć prokuratora
generalnego występującego w obronie pornografii. Jesteś bez
wątpienia równie dumny z inflacji, czarnego rynku, kurw na
ulicach?
-Są trudności.
(…) Jesteśmy w okresie przejściowym. Muszą być bolesne
przystosowania. Musimy zrozumieć twarde reguły ekonomiki. Musimy
wytwarzać towary, które ludzie chcą kupić. Wtedy osiągniemy
dobrobyt.
-(…)
Pornografia, mój drogi Piotrze. Cyce i kutasy. Czego i tobie życzę.
Jeżozwierz
nie jest książką powalającą. Wydaje się mniej poruszający niż
Poczucie kresu, choćby dlatego, że los Anthony'ego Webstera
dotyka w jakiś sposób każdego z nas, a starcie Solińskiego i
Petkanowa ma zupełnie inny wymiar i tematykę. Jednak nie można
zaprzeczyć, że książka Barnesa stawia fundamentalne pytania –
zarówno przy lekturze, gdy jesteśmy blisko przeżyć bohaterów, jak i w oderwaniu od niej. Myślę jednak, że
nie każdy chce na te pytania sobie odpowiadać, zwłaszcza że są osadzone w dosyć
statycznej fabule. Nie ma w tej książce fajerwerków,
twistów fabularnych, olśniewającej puenty. Jednak jest to proza o
iście angielskiej elegancji, błyskotliwie napisana, złożona i...
(to chyba będzie już u mnie słowo klucz w przypadku Barnesa)
przewrotna. Nie każdemu się spodoba, ale ja stawiam tę pozycję na
półce obok Poczucia kresu i wiem, że nie przejdę obojętnie
obok następnych książek autora Jeżozwierza.
"Jeżozwierz" zdaje się być powieścią tak prostą, że aż prosi się o to by szukać w niej ukrytego dna. W tym przypadku pośrednio drugim dnem może być właśnie wspomniana przez Ciebie elegancja. Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko jest potrzebne. To i nic więcej. Brak puenty poczytuję za plus :)Zmusza do własnych przemyśleń.
OdpowiedzUsuńPrzyszło mi jeszcze na myśl, że ta książka jest świetną podstawą dla scenariusza do przeniesienia na deski teatru, a jeszcze lepiej - do realizacji w formie teatru telewizji. Okrojona scenografia (głównie cela Petkanowa i sala sądowa), dwóch dobrych aktorów... Na przykład Fronczewski jako dyktator, Rozenek jako oskarżyciel... Przecież takie sceny jak ćwiczenie przesłuchania przez Solińskiego na szafie pancernej aż się proszą o popis aktorskiego kunsztu...
Usuń