środa, 7 listopada 2012

Między prawicycą a lewicycą


Fundamentalne pytania: Czy cel uświęca środki? Czy obalony dyktator deklarujący w drodze na szafot „chciałem dobrze i rządziłem zgodnie z moi ideałami!” jest moralnie rozgrzeszony? Czy aby poskromić zło można posłużyć się jego metodami w obronie dobra?

Jeżozwierz Juliana Barnesa to przewrotnie napisana powieść, choć fikcja miesza się z niej z nieodległymi faktami z historii XX – wiecznej Europy. Transformacja ustrojowa, Jesień Narodów, rozpad Związku Radzieckiego, westernizacja środkowoeuropejskich społeczeństw, historyczne rozliczenia z aparatem socjalistycznym... Brzmi znajomo? Wprawdzie opowieść osadzona jest w nieistniejącym postkomunistycznym państwie (choć Barnes wyraźnie nawiązuje w książce do Bułgarii, a bohatera można skojarzyć z Todorem Żiwkowem) ale polski czytelnik z pewnością odnajdzie w tej książce pewien mianownik, który łączy wszystkie demoludy przechodzące przez bolesne przemiany lat dziewięćdziesiątych.

Stojo Petkanow, komunistyczny przywódca kraju, wskutek wolnościowych zmian wstrząsających całym Związkiem Radzieckim, traci władzę i oczekuje w swojej celi na precedensowy proces. Po pierwsze, nie do końca wiadomo, na podstawie jakiego prawa go sądzić, skoro przez kilkadziesiąt lat je tworzył i według niego działał zgodnie z prawem. Po drugie, czy proces w ogóle należy się tyranowi nie cofającemu się przed uśmiercaniem rodaków i zupełną degrengoladą gospodarczą kraju tylko po to, by stworzyć w pełni socjalistyczne państwo? Wielu wystarczyłby pluton egzekucyjny lub sfingowany wypadek, albo „proces moralny”, czyli na dobrą sprawę pokazowy. Po trzecie, czy w ogóle da się wydać rzetelny wyrok , skoro brakuje dowodów celowo zniszczonych przez aparat państwowy, ewentualni świadkowie nie żyją, a zdegenerowany system prawny nie wskazuje tego, co jest przestępstwem, a co nie? Petkanow nie ucieka przed sprawiedliwością, staje na sali sądowej z otwartą przyłbicą i jako socjalista głęboko wierzący w „naukowe metody” i „demokrację ludową” chce odpowiadać jedynie za ewentualne błędy polityczne, a nie moralne. Mistrz manipulacji i sofistycznej retoryki nie dostrzega żadnych etycznych wypaczeń swoich rządów i nie zamierza odejść bez walki...

Kto więc podejmie się walki z tyranem? Antagonistą Petkanowa staje się Piotr Soliński, profesor prawa wyniesiony do urzędu prokuratora generalnego na fali demokratycznych przemian. Jest świadom, że ludzie chcą krwi, głowy Petkanowa toczącej się po bruku, drugorzędne znaczenie ma dla nich sprawiedliwy i rzetelny proces. Soliński, zacietrzewiony opozycjonista, syn partyjnego renegata i sam za młodu gorąco wierzący w socjalizm, stara się zniszczyć dyktatora lege artis, ale uświadamia sobie, że to nie jest możliwe... Czy odważy się sięgnąć po ciosy, jakich nie powstydziłby się jego oponent?

Całość powieści nie jest specjalnie porywająca, ale nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Dwóch wiarygodnych, ciekawych bohaterów, świetnie zarysowane realia historyczne i stan ducha społeczeństwa żądnego chleba (dosłownie) i igrzysk (w rozliczeniu Petkanowa) to zdecydowanie mocne punkty tej powieści. Barnes nie pozwala sobie na niedoróbki, całość jest złożona i przewrotna – nie wierzę, że ktokolwiek od początku do końca miał jednoznaczną moralną ocenę bohaterów. Trzeba też docenić pewne diagnozy, jakie stawia Barnes, osoba z zupełnie innego kręgu polityczno – kulturowego. Zastanawiające są reakcje młodych ludzi na proces transmitowany w telewizji – czy oni chcą sprawiedliwości, czy z góry ustawionego starcia nowego porządku ze starym? Czy pewnych idei nie kupili zupełnie bezkrytycznie? Historia pokazała, że socjalizm jest ustrojem stworzonym na absolutnie błędnych założeniach, który ulega koszmarnym w skutkach wypaczeniom, ale czy demokracja niesie ze sobą jedynie dobre zmiany? Bardzo mi się podobała lektura tej książki obecnie, gdy ten demokratyczny, wolnościowy model gospodarki oparty głównie na sztucznie pompowanym wzroście, potknął się kilka lat temu i niemrawo się podnosi. Przytoczę fragmenty rozmowy obu głównych bohaterów:

Czego chcą ludzie? Chcą stabilizacji i nadziei. I myśmy im to dali. Nie wszystko było doskonałe, ale za socjalizmu ludzie mieli podstawy, by marzyć, że kiedyś tak będzie. A wy – wy daliście im tylko destabilizację i brak nadziei. Zalew przestępczości. Czarny rynek. Pornografię. Prostytucję. (…) Sprzedają pornografię na schodach mauzoleum pierwszego przywódcy. Uważasz, że to dobry dowcip? Uważasz, że to mądre? Uważasz, że to postęp?
-(…) Powiedziałbym, że pierwszy przywódca specjalizował się w pornografii. (…) Powiedział pan, że dawaliście ludziom nadzieję. Nie, wy dawaliście im złudzenia. Wielkie cyce, ogromniaste kutasy i nieustanne pieprzenie się każdego z każdym. Tym kupczył pański pierwszy przywódca, a przynajmniej politycznymi odpowiednikami. Pański socjalizm jest tego właśnie typu złudzeniem. A nawet jeszcze większym. W tym, co sprzedają przed mauzoleum jest przynajmniej jakaś doza prawdy, w tych wszystkich świństwach.
-No i kto ucieka się do tanich porównań, Piotrze? Jak miło słyszeć prokuratora generalnego występującego w obronie pornografii. Jesteś bez wątpienia równie dumny z inflacji, czarnego rynku, kurw na ulicach?
-Są trudności. (…) Jesteśmy w okresie przejściowym. Muszą być bolesne przystosowania. Musimy zrozumieć twarde reguły ekonomiki. Musimy wytwarzać towary, które ludzie chcą kupić. Wtedy osiągniemy dobrobyt.
-(…) Pornografia, mój drogi Piotrze. Cyce i kutasy. Czego i tobie życzę.

Jeżozwierz nie jest książką powalającą. Wydaje się mniej poruszający niż Poczucie kresu, choćby dlatego, że los Anthony'ego Webstera dotyka w jakiś sposób każdego z nas, a starcie Solińskiego i Petkanowa ma zupełnie inny wymiar i tematykę. Jednak nie można zaprzeczyć, że książka Barnesa stawia fundamentalne pytania – zarówno przy lekturze, gdy jesteśmy blisko przeżyć bohaterów, jak i w oderwaniu od niej. Myślę jednak, że nie każdy chce na te pytania sobie odpowiadać, zwłaszcza że są osadzone w dosyć statycznej fabule. Nie ma w tej książce fajerwerków, twistów fabularnych, olśniewającej puenty. Jednak jest to proza o iście angielskiej elegancji, błyskotliwie napisana, złożona i... (to chyba będzie już u mnie słowo klucz w przypadku Barnesa) przewrotna. Nie każdemu się spodoba, ale ja stawiam tę pozycję na półce obok Poczucia kresu i wiem, że nie przejdę obojętnie obok następnych książek autora Jeżozwierza. 

2 komentarze:

  1. "Jeżozwierz" zdaje się być powieścią tak prostą, że aż prosi się o to by szukać w niej ukrytego dna. W tym przypadku pośrednio drugim dnem może być właśnie wspomniana przez Ciebie elegancja. Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko jest potrzebne. To i nic więcej. Brak puenty poczytuję za plus :)Zmusza do własnych przemyśleń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszło mi jeszcze na myśl, że ta książka jest świetną podstawą dla scenariusza do przeniesienia na deski teatru, a jeszcze lepiej - do realizacji w formie teatru telewizji. Okrojona scenografia (głównie cela Petkanowa i sala sądowa), dwóch dobrych aktorów... Na przykład Fronczewski jako dyktator, Rozenek jako oskarżyciel... Przecież takie sceny jak ćwiczenie przesłuchania przez Solińskiego na szafie pancernej aż się proszą o popis aktorskiego kunsztu...

      Usuń