Moja lektura
najważniejszej powieści Bronisława Wildsteina ciekawie się
zbiegła w czasie z ostatnimi wydarzeniami wstrząsającymi jedną z
najważniejszych gazet codziennych w Polsce. Oto na łamach
ukazuje się artykuł
wybiegający poza dziennikarską rzetelność, dotykający
najdrażliwszych kwestii polskiego życia publicznego. W mediach
następuje krótkie, ale gwałtowne wyładowanie atmosferyczne, po
czym informacje zostają zdementowane, choć zdążyły na ich temat
wypowiedzieć się najważniejsze osoby w państwie, aczkolwiek
dementi tak naprawdę nie jest ostateczne. Po kilku dniach wydawca
zwalnia z redakcji bezpośrednio odpowiadającego za artykuł
dziennikarza oraz jego zwierzchników. Ta sytuacja do złudzenia
przypomina historię przedstawioną w Dolinie nicości.
Mam jedynie nadzieję, że nie ma aż takiego drugiego dna, jak ta z
książki, bo opowieść Wildsteina nie jest ani łatwa, ani lekka,
ani przyjemna.
Do
młodego dziennikarza śledczego Stanisława Czułny trafiają
materiały obciążające jedną z najważniejszych postaci polskiej
kultury, uznanego przez ogół Polaków za autorytet profesora Lwa.
Nie byle jakie to materiały, bo są to dokumenty dowodzące, że
profesor w latach poprzedniego systemu współpracował z SB.
Medialna bomba zostaje zaakceptowana do publikacji przez redaktora
naczelnego Kuriera,
Adama Wilczyckiego. Zgodnie z przewidywaniami, informacje wstrząsają
opinią publiczną. Rozpętana zostaje bezwzględna, zakulisowa gra,
w której Wilczycki i Czułno są zwierzyną łowną, a mająca na
celu uciszyć wszelkie głosy nawołujące do przeprowadzenia
lustracji raz na zawsze. W nagonce pierwsze skrzypce gra wszechwładny
magnat medialny, Michał Bogatyrowicz, który pociąga za wszystkie
sznurki medialnego półświatka. W sukurs przychodzi mu również
Jan Return, legenda polskiego dziennikarstwa, który niesie za sobą
skrywaną przez lata dramatyczną historię... W tym galimatiasie
znajdzie się również Kościół, biznesowe elity, byli agenci oraz
drugoplanowi architekci potransformacyjnego porządku, działający w
białych rękawiczkach... Czy skompromitowany przez przeciwników
Wilczycki zdoła oczyścić swoje imię i doprowadzić kanalie przed
oblicze sprawiedliwości? Czy tajemnicze zbrodnie z przeszłości
zostaną raz na zawsze rozliczone? Czy szeroko zakrojona manipulacja
Bogatyrowicza powstrzyma kamyk zwiastujący lawinę? Od siebie
powiem, że nie warto wierzyć swoim przeczuciom...
Powieść
udało mi się nabyć za kilka złotych w formie e-książki, a że
to wciąż pole dynamicznego rozwoju wydawniczego, zawsze warto
zwrócić wydawcom uwagę na ewentualne rzeczy do poprawki. Niestety,
tekst (przynajmniej na czytniku kindle) dosyć mocno się zlewa,
dialogi czasem bezpośrednio przechodzą w narrację, co utrudnia
czytanie i połapanie się w wątkach. Co więcej, poszczególne
ustępy w tekście nie są zaznaczone wcięciem (akapitem) co
komplikuje wyłapanie dynamiki opowieści.
Wildstein
opracował ciekawą, wielowątkową fabułę na bardzo nośny temat.
Mimo pewnych z góry poczynionych przeze mnie założeń, udało mu
się zaskoczyć. Może uśpiło moją czujność zaszufladkowanie
autora do konkretnej opcji światopoglądowej, ale kreowany świat
jest po prostu interesujący, choć narracja bywa, moim zdaniem,
nieco ciężkostrawna. Demokracja, która na dobre nie zapuściła
korzeni, owocuje patologiami na najwyższych szczeblach.
Nierozliczona przeszłość sączy truciznę w społeczny krwiobieg.
Media są szalenie podatne na manipulacje i uwikłane w niejasne
zależności. Obraz dosyć przygnębiający, może trochę trąci
spiskową teorią dziejów, ale jednocześnie wydaje się w jakiś
sposób prawdziwy. Lustracja to niewątpliwie kwestia sporna w
najnowszej historii RP, ale nie dajmy się zwieść pozorną
nieobecnością tematu w mediach. Ujawnienie i rozliczenie aparatu
PRL jest wciąż sprawą gorącą, budzi wiele wątpliwości (co
Wildsteinowi dobrze udało się pokazać), a co gorsza – demonów z
przeszłości zarówno konkretnych ludzi, jak i społeczeństwa.
Pisarz
kreśli dwuznaczności postaw postaci, każda z nich ma mocno
rozbudowaną historię i motywacje. Niestety, potencjał niektórych
charakterów pozostaje niewykorzystany, gdyż autor niespecjalnie
operuje chociażby językiem postaci. Odniosłem wrażenie, że
większość z nich wygłasza bez charakteru swoje kwestie, które
niejednokrotnie są sążniste i merytoryczne, ale też przez to
nieco... sztuczne. Kluczowi bohaterowie nie mają w swoich
wypowiedziach niczego, co by przykuwało uwagę, dodatkowo ich
charakteryzowało, wygłaszają swoje zdania niejako „z urzędu”
i przez to rozmywają się pośród plejady drugorzędnych postaci, a
powiedzmy sobie otwarcie – Wildstein kreuje ich olbrzymią ilość.
Dialogi są papierowe, mało wiarygodne. Atutem Doliny
nicości jest literackie
odzwierciedlenie realnego świata polskich mediów – niektórzy
bohaterowie do złudzenia przypominają prawdziwych ludzi ze
świecznika i przyjemnym elementem rozgryzania tej książki było
dopasowanie pewnych faktów fikcyjnych do ich rzeczywistych
odpowiedników. Oczywiście autor czyni to według klucza swoich
poglądów politycznych i społecznych, więc można to rozpatrywać
bardzo różnie, ale dla mnie to akurat plus – pełnokrwista,
aktualna powieść z przekazem nie zdarza się za często.
Wreszcie,
przebrnąwszy przez moje wrażenia, tłumaczę się z tytułu tego
tekstu. Bardzo mnie zaintrygowała refleksja Bogatyrowicza, w której
analizował nieodzowność swojego postępowania dla utrzymania
polityczno – społecznego status quo
i użył wobec siebie określenia, iż jest jednym z tych, którzy
siedzą w maszynowni świata.
Po zakończeniu Doliny nicości w
mojej głowie nieznośnie kołatała się taka wątpliwość... Czy
ta metaforyczna maszynownia świata istnieje? Czy faktycznie można
uznać, że gdzieś istnieje grono architektów
naszego sposobu myślenia, który swoją władzą może pognębić
prawdę i sprzedać każdy fałsz? Czy może jednak rzeczywistość
jest bezwładną lokomotywą bez maszynisty, podatną na wykolejone
przez kogoś tory? Ostatnie wydarzenia w polskiej prasie i polityce
wskazują na to, iż nasze status quo
to w rzeczywistości beczka prochu, której lontem może być tylko
artykuł w gazecie. Dziennikarski błąd czy intryga maszynisty?
Niedochowanie staranności czy odskakująca pokrywka znad garnka
zbiorowych wątpliwości?
Książkę czytałam dość dawno. Krótko potem był dokument "Trzech kumpli". Przyznam, że i książka i film zrobiły na mnie wrażenie. Myślę, że czasem należy dać odpór swoim przekonaniom, by bez uprzedzeń przeczytać coś autora, który delikatnie mówiąc jest autorem kontrowersyjnym. Mam swoje poglądy, ale i ciągłe wątpliwości. I tak jak Ty, boję się, że niewiele potrzeba, by beczka prochu wybuchła.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, rewelacyjna.
Film mam zamiar obejrzeć na dniach, kiedyś wprawdzie oglądałem, ale będąc szczawiem nie do końca potrafiłem się połapać w jego znaczeniu. Mój studencki wiek jak najbardziej uprawnia do posiadania poglądów, ale jednocześnie mam świadomość, że to jeszcze nie jest objawiona prawda ostateczna i gdybym próbował dyskredytować Wildsteina z tej perspektywy, byłoby to co najmniej śmieszne. Z drugiej strony kusiło mnie mocno, by zaakcentować głównie słabości tej książki (a trochę ich jest), bo przecież pastwienie się sprzyja klikalności i wątpliwej poprawie własnego samopoczucia, ale wygrała - mam nadzieję - recenzencka rzetelność, bo powieść w porządku. Dlatego też bardzo dziękuję za ciepłe słowa!
Usuń