piątek, 9 listopada 2012

Gdzie jest maszynista?


Moja lektura najważniejszej powieści Bronisława Wildsteina ciekawie się zbiegła w czasie z ostatnimi wydarzeniami wstrząsającymi jedną z najważniejszych gazet codziennych w Polsce. Oto na łamach ukazuje się artykuł wybiegający poza dziennikarską rzetelność, dotykający najdrażliwszych kwestii polskiego życia publicznego. W mediach następuje krótkie, ale gwałtowne wyładowanie atmosferyczne, po czym informacje zostają zdementowane, choć zdążyły na ich temat wypowiedzieć się najważniejsze osoby w państwie, aczkolwiek dementi tak naprawdę nie jest ostateczne. Po kilku dniach wydawca zwalnia z redakcji bezpośrednio odpowiadającego za artykuł dziennikarza oraz jego zwierzchników. Ta sytuacja do złudzenia przypomina historię przedstawioną w Dolinie nicości. Mam jedynie nadzieję, że nie ma aż takiego drugiego dna, jak ta z książki, bo opowieść Wildsteina nie jest ani łatwa, ani lekka, ani przyjemna.

Do młodego dziennikarza śledczego Stanisława Czułny trafiają materiały obciążające jedną z najważniejszych postaci polskiej kultury, uznanego przez ogół Polaków za autorytet profesora Lwa. Nie byle jakie to materiały, bo są to dokumenty dowodzące, że profesor w latach poprzedniego systemu współpracował z SB. Medialna bomba zostaje zaakceptowana do publikacji przez redaktora naczelnego Kuriera, Adama Wilczyckiego. Zgodnie z przewidywaniami, informacje wstrząsają opinią publiczną. Rozpętana zostaje bezwzględna, zakulisowa gra, w której Wilczycki i Czułno są zwierzyną łowną, a mająca na celu uciszyć wszelkie głosy nawołujące do przeprowadzenia lustracji raz na zawsze. W nagonce pierwsze skrzypce gra wszechwładny magnat medialny, Michał Bogatyrowicz, który pociąga za wszystkie sznurki medialnego półświatka. W sukurs przychodzi mu również Jan Return, legenda polskiego dziennikarstwa, który niesie za sobą skrywaną przez lata dramatyczną historię... W tym galimatiasie znajdzie się również Kościół, biznesowe elity, byli agenci oraz drugoplanowi architekci potransformacyjnego porządku, działający w białych rękawiczkach... Czy skompromitowany przez przeciwników Wilczycki zdoła oczyścić swoje imię i doprowadzić kanalie przed oblicze sprawiedliwości? Czy tajemnicze zbrodnie z przeszłości zostaną raz na zawsze rozliczone? Czy szeroko zakrojona manipulacja Bogatyrowicza powstrzyma kamyk zwiastujący lawinę? Od siebie powiem, że nie warto wierzyć swoim przeczuciom...

Powieść udało mi się nabyć za kilka złotych w formie e-książki, a że to wciąż pole dynamicznego rozwoju wydawniczego, zawsze warto zwrócić wydawcom uwagę na ewentualne rzeczy do poprawki. Niestety, tekst (przynajmniej na czytniku kindle) dosyć mocno się zlewa, dialogi czasem bezpośrednio przechodzą w narrację, co utrudnia czytanie i połapanie się w wątkach. Co więcej, poszczególne ustępy w tekście nie są zaznaczone wcięciem (akapitem) co komplikuje wyłapanie dynamiki opowieści.

Wildstein opracował ciekawą, wielowątkową fabułę na bardzo nośny temat. Mimo pewnych z góry poczynionych przeze mnie założeń, udało mu się zaskoczyć. Może uśpiło moją czujność zaszufladkowanie autora do konkretnej opcji światopoglądowej, ale kreowany świat jest po prostu interesujący, choć narracja bywa, moim zdaniem, nieco ciężkostrawna. Demokracja, która na dobre nie zapuściła korzeni, owocuje patologiami na najwyższych szczeblach. Nierozliczona przeszłość sączy truciznę w społeczny krwiobieg. Media są szalenie podatne na manipulacje i uwikłane w niejasne zależności. Obraz dosyć przygnębiający, może trochę trąci spiskową teorią dziejów, ale jednocześnie wydaje się w jakiś sposób prawdziwy. Lustracja to niewątpliwie kwestia sporna w najnowszej historii RP, ale nie dajmy się zwieść pozorną nieobecnością tematu w mediach. Ujawnienie i rozliczenie aparatu PRL jest wciąż sprawą gorącą, budzi wiele wątpliwości (co Wildsteinowi dobrze udało się pokazać), a co gorsza – demonów z przeszłości zarówno konkretnych ludzi, jak i społeczeństwa.

Pisarz kreśli dwuznaczności postaw postaci, każda z nich ma mocno rozbudowaną historię i motywacje. Niestety, potencjał niektórych charakterów pozostaje niewykorzystany, gdyż autor niespecjalnie operuje chociażby językiem postaci. Odniosłem wrażenie, że większość z nich wygłasza bez charakteru swoje kwestie, które niejednokrotnie są sążniste i merytoryczne, ale też przez to nieco... sztuczne. Kluczowi bohaterowie nie mają w swoich wypowiedziach niczego, co by przykuwało uwagę, dodatkowo ich charakteryzowało, wygłaszają swoje zdania niejako „z urzędu” i przez to rozmywają się pośród plejady drugorzędnych postaci, a powiedzmy sobie otwarcie – Wildstein kreuje ich olbrzymią ilość. Dialogi są papierowe, mało wiarygodne. Atutem Doliny nicości jest literackie odzwierciedlenie realnego świata polskich mediów – niektórzy bohaterowie do złudzenia przypominają prawdziwych ludzi ze świecznika i przyjemnym elementem rozgryzania tej książki było dopasowanie pewnych faktów fikcyjnych do ich rzeczywistych odpowiedników. Oczywiście autor czyni to według klucza swoich poglądów politycznych i społecznych, więc można to rozpatrywać bardzo różnie, ale dla mnie to akurat plus – pełnokrwista, aktualna powieść z przekazem nie zdarza się za często.

Wreszcie, przebrnąwszy przez moje wrażenia, tłumaczę się z tytułu tego tekstu. Bardzo mnie zaintrygowała refleksja Bogatyrowicza, w której analizował nieodzowność swojego postępowania dla utrzymania polityczno – społecznego status quo i użył wobec siebie określenia, iż jest jednym z tych, którzy siedzą w maszynowni świata. Po zakończeniu Doliny nicości w mojej głowie nieznośnie kołatała się taka wątpliwość... Czy ta metaforyczna maszynownia świata istnieje? Czy faktycznie można uznać, że gdzieś istnieje grono architektów naszego sposobu myślenia, który swoją władzą może pognębić prawdę i sprzedać każdy fałsz? Czy może jednak rzeczywistość jest bezwładną lokomotywą bez maszynisty, podatną na wykolejone przez kogoś tory? Ostatnie wydarzenia w polskiej prasie i polityce wskazują na to, iż nasze status quo to w rzeczywistości beczka prochu, której lontem może być tylko artykuł w gazecie. Dziennikarski błąd czy intryga maszynisty? Niedochowanie staranności czy odskakująca pokrywka znad garnka zbiorowych wątpliwości?

2 komentarze:

  1. Książkę czytałam dość dawno. Krótko potem był dokument "Trzech kumpli". Przyznam, że i książka i film zrobiły na mnie wrażenie. Myślę, że czasem należy dać odpór swoim przekonaniom, by bez uprzedzeń przeczytać coś autora, który delikatnie mówiąc jest autorem kontrowersyjnym. Mam swoje poglądy, ale i ciągłe wątpliwości. I tak jak Ty, boję się, że niewiele potrzeba, by beczka prochu wybuchła.
    Świetna recenzja, rewelacyjna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film mam zamiar obejrzeć na dniach, kiedyś wprawdzie oglądałem, ale będąc szczawiem nie do końca potrafiłem się połapać w jego znaczeniu. Mój studencki wiek jak najbardziej uprawnia do posiadania poglądów, ale jednocześnie mam świadomość, że to jeszcze nie jest objawiona prawda ostateczna i gdybym próbował dyskredytować Wildsteina z tej perspektywy, byłoby to co najmniej śmieszne. Z drugiej strony kusiło mnie mocno, by zaakcentować głównie słabości tej książki (a trochę ich jest), bo przecież pastwienie się sprzyja klikalności i wątpliwej poprawie własnego samopoczucia, ale wygrała - mam nadzieję - recenzencka rzetelność, bo powieść w porządku. Dlatego też bardzo dziękuję za ciepłe słowa!

      Usuń