Wirus zaatakował
znienacka, gdy miałem kilka lat. Nosicielką była moja mama,
przekazując mi niesforne mikroby razem z dziecięcą książeczką
pt. Hihopter. Następnym
stadium była Ida sierpniowa omawiana
na lekcjach języka polskiego w podstawówce, a niedługo potem
zwycięstwo w szkolnym konkursie znajomości literatury Małgorzaty
Musierowicz (dla jasności – wcale nie jestem nieskromny, na
konkursie pojawiły się trzy osoby, a nagród było siedem; wtedy
też po raz pierwszy zrozumiałem, że czytanie jest w moim pokoleniu
anomalią mieszczącą się w błędzie statystycznym). Gdy w wieku
gimnazjalnym furorę zrobił portal społecznościowy grono, jednym z
forów, w których uczestniczyłem była właśnie Jeżycjada.
Z niepokojem odkryłem, że
byłem jedynym samcem aktywnie udzielającym się w dyskusjach.
Zakochałem się w obrazku Beaty Bitner z mojego wydania Brulionu
Bebe B. Gdy założyłem konto
na facebooku, nie bardzo jeszcze rozumiejąc chaos aplikacji,
powiadomień, gier i tak dalej, nie mogłem sobie odpuścić i
zrobiłem test Którą postacią z Jeżycjady jesteś?
Zgadnijcie, jaki otrzymałem
rezultat: podpowiem jedynie, że jestem jedną z sióstr Borejko. Gdy
wychodziły kolejne części – z miejsca zdobywałem je i
pochłaniałem z zapałem godnym lepszej sprawy. Podczas wolnych dni
spędzanych w domu, zazwyczaj na chybił – trafił wybierałem
jeden tom i czytałem po raz nie wiadomo który, mając z tego
nieodmiennie wielką przyjemność. Finalnie, sam zacząłem
prątkować – podrzucam Jeżycjadę znajomym
i bliskim, gdy szukają czegoś lekkiego i przyjemnego na jesienne i
zimowe wieczory. I też zaczynają chorować!
Skąd
ten wstęp? Otóż moja chorobliwa słabość do sagi rodu Borejków
daje o sobie znać po raz kolejny. Parę dni temu w księgarniach
pojawiła się McDusia – dziewiętnasty
tom poznańskiego cyklu. Po lekturze pomyślałem – zrecenzuję ją
na blogu! Ale niestety... pomimo kilku prób nie potrafię.
Mimo
pełnej świadomości wad tych książek, nie jestem w stanie
opanować entuzjazmu, z jakim darzę każdą kolejną część. Jak
w krzywym zwierciadle – przy powiększonych zaletach, umniejszam
ich słabości, czytam każdą z jednakowym zaangażowaniem i
radością. Za każdym razem z taką samą chęcią wpadam między
strony, z których bije wręcz metafizyczne ciepło – nie oszukujmy
się, mocno wyidealizowanego – świata. Mimo powtarzanych
schematów, zawsze jednakowo przeżywam zabawne perypetie i sercowe
rozterki bohaterów. Każda część jest jak spotkanie z dawno nie
widzianymi znajomymi i chociaż nie można powiedzieć, że wszystkie
części Jeżycjady są
na równym poziomie, każda spotyka się u mnie z ciepłym
przyjęciem. Prawdy życiowe, mimo że wyświechtane, przekazane są
prosto i od serca. Moje zamiłowanie do tej serii sprawia, że pisząc
o niej krytycznie – przeczyłbym dokumentnie moim odczuciom.
McDusia nie
jest szczytowym osiągnięciem Małgorzaty Musierowicz, ale
znakomicie wpisuje się w konwencję całej Jeżycjady.
Jest śmiesznie, wzruszająco,
sentymentalnie... Warto czytać tę książkę znając poprzednie
części – na kartach pojawia się, choćby epizodycznie, dużo
postaci znanych z innych tomów, co dodatkowo budzi wiele pozytywnych wspomnień i skojarzeń.
Co istotne – jest to świetna literatura młodzieżowa. Może
odrobinę staroświecka, ale przede wszystkim wartościowa i
niewydumana.
Pozwolę
sobie na puentę w żołnierskich słowach:
Nieprzekonanych
nie przekona.
Miłośnikom
na pewno się spodoba.
A
tym, którzy nie znają...
Po prostu polecam.
Dużo dobrego słyszałem o tej serii. Bedę musiał zaopatrzyć w książki pani Musierowicz moją córeczkę, kiedy trochę podrośnie :)
OdpowiedzUsuńPopieram! Co więcej, fajne jest to, że początkowe części "Jeżycjady" dzieją się jeszcze w latach '70 i '80, więc na dobrą sprawę te książki są dobrym sposobem, by pokazać dziecku jak wyglądało życie przed jego pokoleniem - gdy internet i telefon komórkowy były mrzonkami rodem z science fiction w Polsce. :)
UsuńŚwietny wpis:) "MCDusi" nie czytałam, ale mam w planach. Książki Musierowicz mają to do siebie, że nie dość, że świetnie się przy nich odpoczywa, to jeszcze mają jakąś pozytywną energię.
OdpowiedzUsuńDzięki! Bardzo lubię zajrzeć do nich w okresie okołoświątecznym - wprowadzają wokół mnie ciepłą, rodzinną aurę.
UsuńEch... Jeżycjadę zaczęłam czytać dopiero na studiach (koleżanka mi pożyczyła "Szóstą klepkę")i stałam się jej fanką, co się potem udzieliło nawet mojemu mężowi, chociaż zasadniczo jest to lektura dla nastolatek. Niestety, "McDusia" literacko po prostu się rozłazi i należy do najsłabszych w całym cyklu. Jasne, że wielbiciele Jeżycjady sięgną po nią choćby ze względów sentymentalnych, lecz czuję zdecydowany niedosyt. Mam wrażenie, że lepiej sprawdzała się formuła z wcześniejszych tomów, z jedną, wyrazistą bohaterką. Wtedy nawet zamknięcie akcji w ciągu jednego dnia, jak w "Noelce", dawało bardzo urozmaiconą, a przy tym spójną całość. "McDusia" cierpi na brak głównego bohatera i wyraźnie zarysowanego problemu, organizującego fabułę. Ale co tam, przecież Autorka zapowiada już "Wnuczkę do orzechów", więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Rubia
Świetna diagnoza, z którą się zgadzam: brak charyzmatycznego bohatera, który byłby osią wydarzeń. Na dobrą sprawę dla mnie McDusia jedynie... była w tej książce. Poza jej przeżyciami sercowymi i łakomstwem niewiele dowiadujemy się o jej postaci, co obok wyraźnie zakreślonych innych bohaterów robi wątpliwe wrażenie. Niby przechodzi jakąś ewolucję w środku, ale trochę bez polotu.
UsuńTak czy inaczej, widzę, że każdy, kto nawet ma zastrzeżenia do McDusi, z niecierpliwością czeka na następny tom. Znaczy: choroba w narodzie trwa! :)
Pozdrawiam i dziękuję za ten komentarz!
Widzę, że Polaków można podzielić na tych, którzy czytali "Jeżycjadę" i na tych, którzy jej nie czytali. Ja niestety należę do tej pierwszej grupy i, nie ukrywam, wstydzę się tego. Ale mam nowy plan! Kupię wszystkie książki tej serii i zacznę nadrabianie zaległości:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Oczywiście polecam, ale na początek warto przeczytać jedną lub dwie... Nie każdemu przypada do gustu. ;)
UsuńKsiążki pani Musierowicz podróżowały ze mną trochę po Europie, moja aspiryna na ból głowy i prozac na ból duszy :) I ja rownież nie potrafię być obiektywna w ocenie nowego tomu. Natomiast bardzo dziękuję za wstęp i opowieść o początku jeżycomanii u Pana. Mam dwóch małych synków, 2-letniego i półrocznego, i już się martwiłam, że z racji płci pozostaną oni poza kręgiem czytelników jeżycjady. Póki co ukochaną książką starszego jest Leksykon, ale już niedługo sięgniemy po Złoty Kluczyk i pozostałe pozycje dla najmłodszych. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTeż jestem uzależniona, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJa również jestem uzależniona :) . McDusia mi się bardzo podobała. Zresztą jak wszystkie książki z tej serii.
OdpowiedzUsuń