czwartek, 24 stycznia 2013

Madame razy dwa


Jakiś czas temu w Polityce przeczytałem artykuł o najważniejszych debiutach literackich po zmianie naszego ustroju i wiedziony ciekawością sięgnąłem po Madame Antoniego Libery. Ukazanie się artykułu zbiegło się w czasie z teatralną premierą adaptacji tej książki w Teatrze na Woli. Ukończywszy więc książkę po kilku miesiącach wciskania jej w wolne chwile, w poniedziałek pojawiłem się na spektaklu.


Swoją drogą, lektura Madame uświadomiła mi siłę marketingu. Czy nie jest tak, że przeczesując książkową blogosferę nabieramy ochoty na książki świeże, dobrze recenzowane, które ukazują się jednocześnie u wielu blogerów czy w mediach? Za Liberę wziąłem się według klucza wspomnianego artykułu, czyli jako jedną z ważniejszych książek lat 90 – tych, i wówczas dotarło do mnie, jak świetne książki mamy dosłownie pod nosem, podczas gdy brniemy w wątpliwej jakości nowości tylko dlatego, że się dużo o nich czyta/słyszy...

Do rzeczy:

1. Madame ma moją ulubioną cechę – wielowymiarowość. Z jednej strony to opowieść o młodzieńczej, wyidealizowanej miłości do zjawiskowej nauczycielki francuskiego. Z drugiej – opowieść o zwyrodniałym systemie politycznym, odzierającym ludzi z godności, tłamszącym w zarodku twórczą myśl i artystyczne ambicje, a także przeżartym kłamstwem do szpiku kości. Jeszcze inną warstwą jest obraz rozterek młodego, nadwrażliwego, nieco efemerycznego młodzieńca, który przede wszystkim marzy o Życiu na miarę Literatury. Jest to też książka z wyraźnym akcentem położonym na książki same w sobie – ich wartość, siłę i inspirację z nich płynącą. Podczas lektury kilkukrotnie ten aspekt przywodził mi na myśl Zafónowskie uwielbienie dla słowa pisanego.

2. Książka napisana jest kapitalnym językiem i ma rodzaj humoru, który bardzo cenię. Główny bohater zasypuje czytelnika masą swoich przemyśleń, knując intrygi miłosne w celu zdobycia Madame i snując wyobrażenia na temat swoich porażek i sukcesów. Jego emocjonalne rozterki zajmują wiele stron, (no dobra, może czasem zbyt wiele), ale jednocześnie pod tą watą słów, nawiniętym makaronem zdań, tętni jakiś podskórny chichot, stłumiony rechocik. Często łapałem się na tym, że czytam kolejne strony z uśmiechem na twarzy i nie jestem pewien – czy to moje złudzenie, czy Libera z taką maestrią włada językiem, iż przekazuje czytelnikowi niewysłowiony „infrahumor”. Książka niepozbawiona jest oczywiście melancholii czy klimatu rezygnacji przy fragmentach bardziej upolitycznionych, ale równowaga zostaje zachowana i dzięki temu powieść zdaje się być jednocześnie zarówno lekka, jak i wypełniona po brzegi czymś wartym przemyślenia, przetrawienia.


3. Adaptacja w Teatrze na Woli bardzo mi przypadła do gustu, ale muszę poczynić dwa spostrzeżenia. Po pierwsze, bez lektury książki nie ma co na nią iść, bo niektóre wątki są ujęte dosyć syntetycznie i mogą budzić niezrozumienie. Po drugie, W całym spektaklu nieco na drugi plan zostaje zepchnięty wątek miłosny, zaś obszernie ukazane jest tło historyczno – polityczne powieści. Ponadto, cały spektakl kładzie duży nacisk na aspekt komiczny książki, co nadaje całości bardzo rozrywkowego charakteru. Należy wspomnieć o świetnej – moim zdaniem – głównej roli Waldemara Barwińskiego i podkreślić ciekawe rozwiązanie oprawy muzycznej – na scenie, przez cały spektakl na żywo gra instrumentalne trio, będące chwilami istotną częścią przedstawienia.

Podsumowując – gorąco polecam Madame, najpierw w wersji powieściowej, a następnie teatralnej.

A teraz, w ramach eksploracji polskich debiutów sprzed paru lat, wezmę się za Weisera Dawidka...

5 komentarzy:

  1. Ciesze sie, ze wrociles.
    Z utesknieniem wygladam Twoich ciekawych postow;), chociaz nie zawsze ma nastroj do czytelniczej pogawedki czy komentowania.

    "Madame" jest jedna z najlepszych ksiazek w moim dorobku czytelniczym. Zdecydowanie. Napisana tak piekna polszczyzna, ze az sie chce plakac z radosci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, miło mi. ;)

      Faktycznie, poetyckość tej prozy może zachwycić... ale z drugiej strony nie obstawiałbym, że każdego urzeknie.

      Usuń
  2. Zaczęłam, na chwilę odłożyłam i leży, czeka. Ma lepsze i gorsze fragmenty. Wspaniały o "Popiołach", obśmiałam się nieziemsko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas lektury miałem kilka momentów, gdy chciałem przeskoczyć parę akapitów, ale to raczej kwestia niecierpliwości z braku czasu. Jako całość robi duże wrażenie.

      Usuń
  3. Byłam na tym spektaklu dość niedawno, bo w styczniu. Jestem wciąż pod ogromnym wrażeniem adaptacji Marii Wojtyszko. Podobnie ja Ty, uważam,że bez przeczytania tej książki nie ma po co iść do teatru. A propos Teatru na Woli - myślę, że to w tej chwili jedna z najlepszych scen w Warszawie. Wczoraj byłam na "Naszej klasie" - spektakl wstrząsnął mną tak samo jak dramat Słobodzianka. Jeśli jeszcze nie widziałeś, to polecam. A co do nowości czytelniczych, to sama zmagam się z tym problemem - wciąż piszę o tym co wychodzi na bieżąco, ale bardzo często mam ochotę wrócić do klasyków. Tym bardziej się cieszę, że zamierzasz sięgnąć do tytułów sprzed kliku, kilkunastu lat - wyręczysz mnie :)Wracając do teatrów - może warto się zmierzyć z tematem adaptacji popularnych powieści (i nie tylko) na potrzeby w teatru...

    OdpowiedzUsuń