Jakiś czas temu w
Polityce przeczytałem artykuł o najważniejszych debiutach literackich po zmianie naszego ustroju i wiedziony ciekawością
sięgnąłem po Madame Antoniego Libery. Ukazanie się artykułu
zbiegło się w czasie z teatralną premierą adaptacji tej książki
w Teatrze na Woli. Ukończywszy więc książkę po kilku miesiącach
wciskania jej w wolne chwile, w poniedziałek pojawiłem się na
spektaklu.
Swoją drogą, lektura
Madame uświadomiła mi siłę marketingu. Czy nie jest tak, że
przeczesując książkową blogosferę nabieramy ochoty na książki
świeże, dobrze recenzowane, które ukazują się jednocześnie u
wielu blogerów czy w mediach? Za Liberę wziąłem się według
klucza wspomnianego artykułu, czyli jako jedną z ważniejszych
książek lat 90 – tych, i wówczas dotarło do mnie, jak świetne
książki mamy dosłownie pod nosem, podczas gdy brniemy w wątpliwej
jakości nowości tylko dlatego, że się dużo o nich
czyta/słyszy...
Do rzeczy:
1. Madame ma moją
ulubioną cechę – wielowymiarowość. Z jednej strony to opowieść
o młodzieńczej, wyidealizowanej miłości do zjawiskowej
nauczycielki francuskiego. Z drugiej – opowieść o zwyrodniałym
systemie politycznym, odzierającym ludzi z godności, tłamszącym w
zarodku twórczą myśl i artystyczne ambicje, a także przeżartym
kłamstwem do szpiku kości. Jeszcze inną warstwą jest obraz
rozterek młodego, nadwrażliwego, nieco efemerycznego młodzieńca,
który przede wszystkim marzy o Życiu na miarę Literatury. Jest to
też książka z wyraźnym akcentem położonym na książki same w
sobie – ich wartość, siłę i inspirację z nich płynącą.
Podczas lektury kilkukrotnie ten aspekt przywodził mi na myśl
Zafónowskie uwielbienie dla słowa pisanego.
2. Książka napisana
jest kapitalnym językiem i ma rodzaj humoru, który bardzo cenię.
Główny bohater zasypuje czytelnika masą swoich przemyśleń,
knując intrygi miłosne w celu zdobycia Madame i snując wyobrażenia
na temat swoich porażek i sukcesów. Jego emocjonalne rozterki
zajmują wiele stron, (no dobra, może czasem zbyt wiele), ale
jednocześnie pod tą watą słów, nawiniętym makaronem zdań,
tętni jakiś podskórny chichot, stłumiony rechocik. Często
łapałem się na tym, że czytam kolejne strony z uśmiechem na
twarzy i nie jestem pewien – czy to moje złudzenie, czy Libera z
taką maestrią włada językiem, iż przekazuje czytelnikowi
niewysłowiony „infrahumor”. Książka niepozbawiona jest
oczywiście melancholii czy klimatu rezygnacji przy fragmentach
bardziej upolitycznionych, ale równowaga zostaje zachowana i dzięki
temu powieść zdaje się być jednocześnie zarówno lekka, jak i
wypełniona po brzegi czymś wartym przemyślenia, przetrawienia.
3. Adaptacja w Teatrze na
Woli bardzo mi przypadła do gustu, ale muszę poczynić dwa
spostrzeżenia. Po pierwsze, bez lektury książki nie ma co na nią
iść, bo niektóre wątki są ujęte dosyć syntetycznie i mogą
budzić niezrozumienie. Po drugie, W całym spektaklu nieco na drugi
plan zostaje zepchnięty wątek miłosny, zaś obszernie ukazane jest
tło historyczno – polityczne powieści. Ponadto, cały spektakl
kładzie duży nacisk na aspekt komiczny książki, co nadaje całości
bardzo rozrywkowego charakteru. Należy wspomnieć o świetnej –
moim zdaniem – głównej roli Waldemara Barwińskiego i podkreślić
ciekawe rozwiązanie oprawy muzycznej – na scenie, przez cały
spektakl na żywo gra instrumentalne trio, będące chwilami istotną
częścią przedstawienia.
Podsumowując – gorąco
polecam Madame, najpierw w
wersji powieściowej, a następnie teatralnej.
A
teraz, w ramach eksploracji polskich debiutów sprzed paru lat, wezmę się za Weisera Dawidka...
Ciesze sie, ze wrociles.
OdpowiedzUsuńZ utesknieniem wygladam Twoich ciekawych postow;), chociaz nie zawsze ma nastroj do czytelniczej pogawedki czy komentowania.
"Madame" jest jedna z najlepszych ksiazek w moim dorobku czytelniczym. Zdecydowanie. Napisana tak piekna polszczyzna, ze az sie chce plakac z radosci.
Dzięki, miło mi. ;)
UsuńFaktycznie, poetyckość tej prozy może zachwycić... ale z drugiej strony nie obstawiałbym, że każdego urzeknie.
Zaczęłam, na chwilę odłożyłam i leży, czeka. Ma lepsze i gorsze fragmenty. Wspaniały o "Popiołach", obśmiałam się nieziemsko.
OdpowiedzUsuńPodczas lektury miałem kilka momentów, gdy chciałem przeskoczyć parę akapitów, ale to raczej kwestia niecierpliwości z braku czasu. Jako całość robi duże wrażenie.
UsuńByłam na tym spektaklu dość niedawno, bo w styczniu. Jestem wciąż pod ogromnym wrażeniem adaptacji Marii Wojtyszko. Podobnie ja Ty, uważam,że bez przeczytania tej książki nie ma po co iść do teatru. A propos Teatru na Woli - myślę, że to w tej chwili jedna z najlepszych scen w Warszawie. Wczoraj byłam na "Naszej klasie" - spektakl wstrząsnął mną tak samo jak dramat Słobodzianka. Jeśli jeszcze nie widziałeś, to polecam. A co do nowości czytelniczych, to sama zmagam się z tym problemem - wciąż piszę o tym co wychodzi na bieżąco, ale bardzo często mam ochotę wrócić do klasyków. Tym bardziej się cieszę, że zamierzasz sięgnąć do tytułów sprzed kliku, kilkunastu lat - wyręczysz mnie :)Wracając do teatrów - może warto się zmierzyć z tematem adaptacji popularnych powieści (i nie tylko) na potrzeby w teatru...
OdpowiedzUsuń