czwartek, 11 października 2012

Jeżycjada – historia choroby


Wirus zaatakował znienacka, gdy miałem kilka lat. Nosicielką była moja mama, przekazując mi niesforne mikroby razem z dziecięcą książeczką pt. Hihopter. Następnym stadium była Ida sierpniowa omawiana na lekcjach języka polskiego w podstawówce, a niedługo potem zwycięstwo w szkolnym konkursie znajomości literatury Małgorzaty Musierowicz (dla jasności – wcale nie jestem nieskromny, na konkursie pojawiły się trzy osoby, a nagród było siedem; wtedy też po raz pierwszy zrozumiałem, że czytanie jest w moim pokoleniu anomalią mieszczącą się w błędzie statystycznym). Gdy w wieku gimnazjalnym furorę zrobił portal społecznościowy grono, jednym z forów, w których uczestniczyłem była właśnie Jeżycjada. Z niepokojem odkryłem, że byłem jedynym samcem aktywnie udzielającym się w dyskusjach. Zakochałem się w obrazku Beaty Bitner z mojego wydania Brulionu Bebe B. Gdy założyłem konto na facebooku, nie bardzo jeszcze rozumiejąc chaos aplikacji, powiadomień, gier i tak dalej, nie mogłem sobie odpuścić i zrobiłem test Którą postacią z Jeżycjady jesteś? Zgadnijcie, jaki otrzymałem rezultat: podpowiem jedynie, że jestem jedną z sióstr Borejko. Gdy wychodziły kolejne części – z miejsca zdobywałem je i pochłaniałem z zapałem godnym lepszej sprawy. Podczas wolnych dni spędzanych w domu, zazwyczaj na chybił – trafił wybierałem jeden tom i czytałem po raz nie wiadomo który, mając z tego nieodmiennie wielką przyjemność. Finalnie, sam zacząłem prątkować – podrzucam Jeżycjadę znajomym i bliskim, gdy szukają czegoś lekkiego i przyjemnego na jesienne i zimowe wieczory. I też zaczynają chorować!


Skąd ten wstęp? Otóż moja chorobliwa słabość do sagi rodu Borejków daje o sobie znać po raz kolejny. Parę dni temu w księgarniach pojawiła się McDusia – dziewiętnasty tom poznańskiego cyklu. Po lekturze pomyślałem – zrecenzuję ją na blogu! Ale niestety... pomimo kilku prób nie potrafię.

Mimo pełnej świadomości wad tych książek, nie jestem w stanie opanować entuzjazmu, z jakim darzę każdą kolejną część. Jak w krzywym zwierciadle – przy powiększonych zaletach, umniejszam ich słabości, czytam każdą z jednakowym zaangażowaniem i radością. Za każdym razem z taką samą chęcią wpadam między strony, z których bije wręcz metafizyczne ciepło – nie oszukujmy się, mocno wyidealizowanego – świata. Mimo powtarzanych schematów, zawsze jednakowo przeżywam zabawne perypetie i sercowe rozterki bohaterów. Każda część jest jak spotkanie z dawno nie widzianymi znajomymi i chociaż nie można powiedzieć, że wszystkie części Jeżycjady są na równym poziomie, każda spotyka się u mnie z ciepłym przyjęciem. Prawdy życiowe, mimo że wyświechtane, przekazane są prosto i od serca. Moje zamiłowanie do tej serii sprawia, że pisząc o niej krytycznie – przeczyłbym dokumentnie moim odczuciom.

McDusia nie jest szczytowym osiągnięciem Małgorzaty Musierowicz, ale znakomicie wpisuje się w konwencję całej Jeżycjady. Jest śmiesznie, wzruszająco, sentymentalnie... Warto czytać tę książkę znając poprzednie części – na kartach pojawia się, choćby epizodycznie, dużo postaci znanych z innych tomów, co dodatkowo budzi wiele pozytywnych wspomnień i skojarzeń. Co istotne – jest to świetna literatura młodzieżowa. Może odrobinę staroświecka, ale przede wszystkim wartościowa i niewydumana.

Pozwolę sobie na puentę w żołnierskich słowach:

Nieprzekonanych nie przekona.
Miłośnikom na pewno się spodoba.
A tym, którzy nie znają...
Po prostu polecam.

11 komentarzy:

  1. Dużo dobrego słyszałem o tej serii. Bedę musiał zaopatrzyć w książki pani Musierowicz moją córeczkę, kiedy trochę podrośnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram! Co więcej, fajne jest to, że początkowe części "Jeżycjady" dzieją się jeszcze w latach '70 i '80, więc na dobrą sprawę te książki są dobrym sposobem, by pokazać dziecku jak wyglądało życie przed jego pokoleniem - gdy internet i telefon komórkowy były mrzonkami rodem z science fiction w Polsce. :)

      Usuń
  2. Świetny wpis:) "MCDusi" nie czytałam, ale mam w planach. Książki Musierowicz mają to do siebie, że nie dość, że świetnie się przy nich odpoczywa, to jeszcze mają jakąś pozytywną energię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Bardzo lubię zajrzeć do nich w okresie okołoświątecznym - wprowadzają wokół mnie ciepłą, rodzinną aurę.

      Usuń
  3. Ech... Jeżycjadę zaczęłam czytać dopiero na studiach (koleżanka mi pożyczyła "Szóstą klepkę")i stałam się jej fanką, co się potem udzieliło nawet mojemu mężowi, chociaż zasadniczo jest to lektura dla nastolatek. Niestety, "McDusia" literacko po prostu się rozłazi i należy do najsłabszych w całym cyklu. Jasne, że wielbiciele Jeżycjady sięgną po nią choćby ze względów sentymentalnych, lecz czuję zdecydowany niedosyt. Mam wrażenie, że lepiej sprawdzała się formuła z wcześniejszych tomów, z jedną, wyrazistą bohaterką. Wtedy nawet zamknięcie akcji w ciągu jednego dnia, jak w "Noelce", dawało bardzo urozmaiconą, a przy tym spójną całość. "McDusia" cierpi na brak głównego bohatera i wyraźnie zarysowanego problemu, organizującego fabułę. Ale co tam, przecież Autorka zapowiada już "Wnuczkę do orzechów", więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. :)

    Pozdrawiam
    Rubia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetna diagnoza, z którą się zgadzam: brak charyzmatycznego bohatera, który byłby osią wydarzeń. Na dobrą sprawę dla mnie McDusia jedynie... była w tej książce. Poza jej przeżyciami sercowymi i łakomstwem niewiele dowiadujemy się o jej postaci, co obok wyraźnie zakreślonych innych bohaterów robi wątpliwe wrażenie. Niby przechodzi jakąś ewolucję w środku, ale trochę bez polotu.

      Tak czy inaczej, widzę, że każdy, kto nawet ma zastrzeżenia do McDusi, z niecierpliwością czeka na następny tom. Znaczy: choroba w narodzie trwa! :)

      Pozdrawiam i dziękuję za ten komentarz!

      Usuń
  4. Widzę, że Polaków można podzielić na tych, którzy czytali "Jeżycjadę" i na tych, którzy jej nie czytali. Ja niestety należę do tej pierwszej grupy i, nie ukrywam, wstydzę się tego. Ale mam nowy plan! Kupię wszystkie książki tej serii i zacznę nadrabianie zaległości:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście polecam, ale na początek warto przeczytać jedną lub dwie... Nie każdemu przypada do gustu. ;)

      Usuń
  5. Książki pani Musierowicz podróżowały ze mną trochę po Europie, moja aspiryna na ból głowy i prozac na ból duszy :) I ja rownież nie potrafię być obiektywna w ocenie nowego tomu. Natomiast bardzo dziękuję za wstęp i opowieść o początku jeżycomanii u Pana. Mam dwóch małych synków, 2-letniego i półrocznego, i już się martwiłam, że z racji płci pozostaną oni poza kręgiem czytelników jeżycjady. Póki co ukochaną książką starszego jest Leksykon, ale już niedługo sięgniemy po Złoty Kluczyk i pozostałe pozycje dla najmłodszych. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Też jestem uzależniona, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja również jestem uzależniona :) . McDusia mi się bardzo podobała. Zresztą jak wszystkie książki z tej serii.

    OdpowiedzUsuń